To był poniedziałek. Hanan pamięta dokładnie każdy szczegół tego dnia. Życie rodziny Bitar miało zmienić się o 180 stopni. To był zwykły poranek. Hanan, jej mąż Bshara oraz dwóch nastoletnich synów – George i Hanne spędzili poranek jak co dzień przygotowując się do wyjścia z domu. Hanan pracowała w domu opieki dla seniorów. Jej mąż oraz syn George udali się do pracy w lokalnym oddziale ochrony cywilnej. Młodszy Hanne miał wyjść do szkoły. Nikt nie spodziewał się, że za kilka godzin zniknie dom, do którego mieli wrócić.
– To była godzina 11:00 – wspomina Bshara. – Byłem niedaleko. Usłyszałem odgłos pocisku i zobaczyłem dym unoszący się mniej więcej w miejscu, gdzie stoi nasz dom. Oczywiście od razu pobiegłem w tamtą stronę. Po drodze spotkałem rozgorączkowanego sąsiada. Powiedział mi tylko, bym poszedł zobaczyć, co się stało z domem, gdyż został trafiony. Ta informacja sparaliżowała mnie – przecież Hanne miał niedługo wrócić ze szkoły! Biegłem do domu ze wszystkich sił tylko po to, by zobaczyć, że naszego mieszkania na 5 piętrze już po prostu nie ma. Wszystko ponad 3 piętrem zniknęło. Wtedy usłyszałem okropny krzyk – to był głos mężczyzny wydobywający się spod gruzów. Wołał o pomoc. Byłem przerażony, myślałem, że to mój syn!
– Wkrótce na ulicy zjawiła się grupa mężczyzn gotowa pomóc odszukać człowieka uwięzionego pod gruzami. To był nasz sąsiad. Chwała Bogu, przeżył. Rozpłakałem się jak dziecko.
– Ja przez cały czas byłam w domu opieki – kontynuuje Hanan. – Zadzwoniła do mnie moja siostra mówiąc, bym po pracy nie wracała do domu tylko poszła do niej. Od razu wiedziałam, że coś się stało. Ona wie, że choruję – mam nadciśnienie, astmę i cukrzycę. Bała się, że nie wytrzymam tego widoku. Od razu zaczęłam dzwonić do swoich synów i męża. Martwiłam się. Droga do domu wydawała się nie mieć końca…
Ona jednak wkrótce także miała odkryć, że ich dobytek, meble, ubrania, rodzinne pamiątki i cenne wspomnienia są pochowane w gruzach. Rodzina z dnia na dzień stała się bezdomna. Pomoc uzyskali w parafii, która udostępniła im małe mieszkanie z podstawowym wyposażeniem. – Strata domu była potworna, ale to właściwie nie była nasza pierwsza tragedia – mówi Bshara. – W 2012 roku straciłem swój warsztat kowalski. Miałem go w industrialnej dzielnicy Bustan Al.-Basha. Rozkradziono cały mój sprzęt. Od tamtej pory jestem bezrobotny. Zacząłem mieć problemy z sercem. Żyjemy w permanentnym stresie. – Dzięki pomocy z parafii mogliśmy odbudować zawalone piętra w naszym budynku – dodaje Hanan. – Oczywiście nic
nie przypomina naszego dawnego domu. Teraz mieszkamy w jednym pokoju, mamy niepomalowane ściany, jest wilgotno, klatka schodowa jest nadal zniszczona. Ale to i tak lepsze, niż nic. Rodzina patrząc w przeszłość nie chce skupiać się tylko na tym, co straciła. – Wspominamy też dobre czasy. Życie było proste i piękne. Szczególnie przygotowania do Wielkanocy – mówi Hanan. – Chodziliśmy do kościoła, Niedziela Palmowa i Niedziela Wielkanocna były takie piękne… Chodziliśmy do Parafii Najświętszej Marii Panny w dzielnicy Al.-
Jedaydeh. W tym roku nie mamy jak świętować. Zmagamy się z biedą, a w dobie zagrożenia epidemią nie możemy nawet pomodlić się w kościele. Ponadto… martwimy się o przyszłość naszych synów. Dziś George ma 23 lata, a Hanne 21. Są u progu dorosłości, pełni ambicji, tacy zdolni. Z jednej strony wiemy, że za granicą mieliby mnóstwo możliwości. Z drugiej – przecież Syria to nasz dom!